2018 - W stronę ciepła

By stubborn , 30 October 2018
Amsterdam

Dochodzimy do wniosku, że Bałtyk i Morze Północne mają wiele zalet, ale jednak są zimne, a my w wakacje lubimy się wygrzać. Stąd postanawiamy ruszyć na południe. Oczywiście nie damy rady zapłynąć do Hiszpanii czy Portugalii w ciągu jednych wakacji. Przynajmniej nie spiesząc się, zwiedzając po drodze. Swoją drogą, po latach mieliśmy poczucie, że w niektórych miejscach warto było zostać nawet sezon czy dwa dłużej. Teraz jednak postanawiamy podążać na południe.

Na początek rejsu zabieramy ze sobą rodziców Kamila, którzy również żeglują. Ponieważ mamy ogromne ilości bagażu, taniej nam pojechać pociągiem do Szczecina, promem do Karlskrony a stamtąd już autobusami do Asaa. Bagaże lekkie nie są (między innymi wieziemy nowy rozrusznik). 

Bagaże

Jesteśmy już witani jak starzy znajomi i ludzie świadczą nam bezinteresownie różne uprzejmości. Aż nam głupio - zawsze staramy się mieć ze sobą kilka żubrówek i jakieś polskie słodycze (śliwki w czekoladzie, pierniczki, krówki), które można wręczyć w podzięce, ale tu dostajemy dużo więcej niż możemy się zrewanżować.  W zimie ktoś remontował swój jacht i położył nam żelkot na wszystkie norweskie obtarcia. Kto inny dał nam zapasowe łopaty do nietypowej śruby Albina Vegi, która ma rzadko spotykany bieg wsteczny. Nie ma skrzyni biegów, wał kręci się zawsze w tą samą stronę, a luz i bieg wsteczny uzyskuje się regulując kąt natarcia łopat śruby. Jest to dość nietypowy mechanizm i trudno naprawić bez specyficznych części. Przy okazji wadą jest to, że nie można zatrzymać wału bez gaszenia silnika.


Facet, który ma żonę Polkę, objeżdża z Kamilem okoliczne markety budowlane w poszukiwaniu nafty, a na koniec kupuje Kamilce śliczne kaloszki (nie mamy serca mu powiedzieć, że dziecko już jedne ma). Greg, Amerykanin, który wiele lat temu przeniósł się do Danii z Kalifornii uświadamia nam, że łowiąc tu ryby możemy się natknąć na ostrosza. Ryba ta ma kolce jadowe. Jego ukłucie należy szybko potraktować temperaturą powyżej 40 stopni (realnie więcej, trzeba się nieco poparzyć, żeby temperatura dotarła wgłąb). Miejscowi wędkarze zawsze biorą ze sobą termos z wrzątkiem, żeby w razie co polać zaatakowane miejsce. Jeśli się tego nie zrobi, ręka czy noga spuchnie okropnie i będzie boleć długie miesiące. Wiedząc o niebezpieczeństwie i mając przy sobie odpowiednie rękawice można jednak spokojnie ostrosze łowić. Kamilowi niestety nie udaje się ta sztuka. Przegląda razem z Gregiem przynęty i okazuje się, że kilka jest świetne na ostrosza a pewnie źle wybieraliśmy miejsce, prędkość trollingu czy może coś jeszcze. Finalnie Kamil daje Gregowi dwie przynęty, które mu się bardzo podobają, a nie ma podobnych w lokalnym sklepie. W zamian dostajemy dwa ostrosze, które okazują się pyszne.

Ostrosz


Tydzień upłynął nam na przygotowaniach do rejsu i pożegnaniach, aż w końcu nadszedł czas opuścić nasz zimowy port. Gdy wypływaliśmy, z końca falochronu machał nam na pożegnanie hafenmajster Alfred.

Falochron

Planowaliśmy wypłynąć Limfiordem na Morze Północne, po drodze zostawiając rodziców Kamila w Billund, skąd mieli samolot do domu. Pierwszy dzień nocowaliśmy na przeznaczonej do tego boi, gdzieś na Limfiordzie. Następnego dnia prognoza przewidywała wiatr 7B. Na morze w tym wypadku byśmy nie wyszli, szczególnie na start sezonu. Ale na Mazurach, jeszcze jako dzieciaki, Kamil z bratem wyczekiwali takiej pogody, żeby bez opamiętania ćwiczyć ósemki sztagowe w "prawdziwych" warunkach. Więc czemu nie popłynąć dalej Limfiordem, który jest słonym jeziorem... 

Most
Odnośnie ósemek sztagowych, na Mazurach, chłopaki ćwiczyli je na każdy sposób. Przy mniejszym wietrze bez użycia rumpla, samymi żaglami. Przy większym na czas, z zaskoczenia, czy cokolwiek przyszło do głowy. Z Zuzą na morzu manewr wykonany był tylko raz i na szczęście w bardzo bezpiecznej sytuacji. Przy wietrze 5-6B wiejącym już dobre kilkanaście godzin (więc było pewne zafalowanie), Zuzie zwiało czapkę z daszkiem. Płynęliśmy bajdewindem. Kamil mechanicznie odpadł do półwiatru. Tu warto wspomnieć, że książka Żeglarz i Sternik Jachtowy Piotra Świdwińskiego i Andrzeja Kolaszewskiego nie mówi o sterowaniu natychmiast do półwiatru przy rozpoczęciu manewru, ale dzięki temu manewr wychodzi zawsze tak samo (wtedy kurs na jakim został rozpoczęty praktycznie nie ma wpływu). Po odpadnięciu do półwiatru, Kamil w myślach liczy trzy długości łodzi i jednocześnie mówi Zuzie, żeby zaczaić się z bosakiem. Czapki oczywiście nie widać w fali. Zwrot przez sztag, na jedną długość łodzi do baksztagu, ostro do bajdewindu, dwie długości łodzi i... Jest! Baseballówka była warta kilka złotych a przy okazji manewru kompletnie splątała się plecionka na wędce, warta ponad sto. Ale cóż, jeszcze raz udana ósemka. 


W każdym razie, przy prognozie 7B popłynęliśmy dalej Limfiordem. Nie chcieliśmy stać cały dzień na boi, nikt nie miał obiekcji co do wiatru 7B na "jeziorze", a chcieliśmy mieć jeszcze kilka dni, żeby popływać z rodzicami po morzu. Niestety im dalej płynęliśmy tym wiatr tężał. Kiedy byliśmy już na rozleglejszej części Limfiordu, bliżej Morza Północnego, w prognozie zrobiło się 8B, w porywach do 9B. Porty były zapchane po brzegi, jachty targało, nie było już mowy o bezpiecznym schowaniu się do portu bez uszkodzenia naszej łódki albo którejś wartej miliony, duńskiej piękności (wtedy pływaliśmy jeszcze bez ubezpieczenia). Swoją drogą, na naszej trasie ubezpieczenie stało się obowiązkowe i sprawdzane w każdym porcie dopiero w Hiszpanii i Portugalii. Mimo to, rozeznawaliśmy już wcześniej oferty kilku firm ubezpieczeniowych, ale ceny były zaporowe jak na nasz wiekowy jachcik. Dopiero ktoś polecił nam Panteanius, który w rozsądnej cenie ubezpiecza tego typu jednostki i daje możliwość rozszerzania ubezpieczenia na praktycznie dowolne akweny na całym świecie.


Zaczynało się robić późno, założyliśmy więc plan A oraz B. Do planowania, przydały się czytelne, papierowe mapy. O wyjściu na Morze Północne nie było mowy. Plan B był taki, żeby całą noc kursować wzdłuż oświetlonego szlaku i tak przeczekać. Była to ostateczność i wiedzieliśmy, że byłaby związana z niesamowitym zmęczeniem. Wszystkie trzy dziewczyny wymiotowały w środku. Na szczęście Tata Kamila jest wyjątkowo odporny na chorobę morską i mógł pomagać na pokładzie. Nie mniej sytuacja była bardzo nieprzyjemna - kiedy on przejmował rumpel, bo Kamil szedł coś odplątać na dziobie, to przestawali się widzieć w przelewającej się przez pokład spienionej wodzie mimo, że Kamil miał na sobie jaskrawo żółte spodnie robocze. Na szczęście wyszedł plan A - zdążyliśmy do zatoki Veno Bugt. Wejście do zatoki jest nieoświetlone i niezbyt szerokie. Zatoka jest mała, więc nie będzie znacznie zafalowania. Przy okazji na tyle duża i o równej głębokości, żeby mogło nas wlec jakiś czas na kotwicy gdyby puściła. Do zatoki wpływaliśmy przy głębokim zmierzchu, ale ciągle widząc fale rozbite o brzegi, między które musieliśmy trafić. 

Zatoka Veno Bugt
Zatoka Veno Bugt

W zatoce, zgodnie z przewidywaniem, uspokoiło się. Rzuciliśmy kotwicę. Zmęczeni i mokrzy zjedliśmy ciepłe zupki chińskie (łącznie z Kamą, która chyba nigdy wcześniej nie poszła spać tak późno). W środku jachtu panował kompletny chaos. Wymioty były mniejszym problemem niż kingston, który całą zebraną zawartość zbiornika zwrócił do wnętrza jachtu (po tamtym incydencie zawsze pilnujemy aby go zlać przed gorszą pogodą). Nie mniej, byliśmy tak zmęczeni, że za chwilę wszyscy spaliśmy. Zasypiając słyszeliśmy przez radio jak kuter rybacki wzywał mayday. Tonął, nabierał wody. Mroziło krew w żyłach z jakim spokojem i jak wyraźnie podaje kolejne cyfry swojej pozycji w tych warunkach jednocześnie informując, że utrzyma się na powierzchni tylko kilka minut. 


Rano kotwica trzymała nas tu, gdzie została rzucona. Nieraz jeszcze przekonaliśmy się jak jest skuteczna. Jeśli nie trafi w pole "morskiej sałaty", w piachu, żwirze, błocie, trzyma i już. Kotwica pługowa z kawałkiem łańcucha, na linie nylonowej. Tym razem nie była kluczowa, ale jedną z ważniejszych rzeczy na jachcie jest pewna kotwica. Jedyny problem na jaki chyba żadna kotwica nie jest w pełni odporna, to lekkie zmienne wiatry lub pływy, kiedy przemieszczający się jacht może oplątać kotwicę łańcuchem. Ale o tym dalej. 

Po sztormie na Limfiordzie przyszło posprzątać jacht. 

Fale

 

Sprzątanie
Dalsza część rejsu przebiega już spokojnie. Przepływamy przez Hvide Sande i zwiedzamy Esbjerg.

Drużyna w rejsowych koszulkach
Drużyna w rejsowych koszulkach

Zwiedzamy miasto odświętnie przybrane na Tall Ships Races, żegnamy się z rodzicami Kamila i płyniemy na Helgoland. To już wody pływowe, musimy zacząć uwzględniać prądy w panowaniu tras. Po raz pierwszy pokazały swoją siłę gdy staraliśmy się wpłynąć między dwie z wysp Fryzyjskich. Płynęliśmy fordewindem i obserwowaliśmy nieruchomą boję szlakową na naszym trawersie, pochyloną na wiatr. Tak staliśmy kilka godzin aż prąd nie zaczął zmieniać kierunku.

Kardynałka
Póki co cieszymy się pogodą - jest na prawdę ciepło, Wyspy Fryzyjskie mają wielkie złote plaże, na których chętnie odpoczywamy. 

Plaża

 

Plaża

Szczególnie podoba nam się Sylt. Z kolei Helgoland robi dosyć niesamowite wrażenie - pionowe skały, na których mało co rośnie i tylko olbrzymie kolonie głuptaków. 

Klify

 

Głuptaki

 

Głuptaki

Powoli opuszczamy Niemcy i wpływamy do Niderlandów. Robimy długi jak na nas trzydziestogodzinny przeskok z Helgolandu do Vieland, co pozwala nam ominąć ujście Łaby. 

Wschód

 

Kama

 

Kama

 

Kama

Na miejscu robimy sobie szereg wycieczek pieszych po mieście i wydmach. Kama jest już za duża na elastyczną chustę, więc motamy się w tkaną, dzięki czemu młoda może nadal jeździć na naszych plecach. 

Chusta

W porcie można też wypożyczyć rowery z fotelikami dla dzieci - korzystamy z okazji i dzięki temu możemy odbyć dalszą wycieczkę po okolicy. 

Rower

 

Pole

Zwiedzamy też wyspę Texel. Wypoczęci ruszamy do Den Helder gdzie zwiedzamy Muzeum Marynarki Niderlandzkiej  i dalej do IJmuiden. Na tym odcinku zdarza nam się naprawdę niebezpieczna sytuacja. Jak prawie codziennie latem, w prognozie możliwe burze. Tuż przed wypłynięciem z portu spadł ulewny deszcz, ale bez strasznych porywów wiatru. Niebo było po horyzont szare, chmury nisko, często mżawka, więc nie było widać kiedy nadciąga cumulonimbus. Wypłynęliśmy w kierunku IJmuiden. Wiatr 3-4B, więc generalnie życie pokładowe, bez nastawienia na trudniejsze chwile. Jemy obiad a Kamil od czasu do czasu rzuca okiem na kontenerowiec, który płynął równolegle do nas za jego plecami. W pewnym momencie statek znika. Widać tylko szary horyzont. Co jest? Przecież nie zatonął tak szybko? Przecież był tam? Raptem Kamil orientuje się co się dzieje. Super szybko zbliża się do nas biała ściana piany. Zuza złapała Kamę. Kamil zdążył zluzować grota, ale nie sięgnął do szota foka. Balastowy jacht, w sekundę wali bomem po wodzie, położony samym fokiem, który trzeszczy. Kokpit jest pełny i zaczyna się lać przez zejściówkę do środka. Kamil łapie się czegoś i luzuje foka. Nadal walimy bomem po wodzie i leje się do środka. Fali prawie nie ma, ale wiatr jest rotacyjny i widocznie przybija nas w dół. W zejściówce Zuza stoi na kuchence, na tej ściance, która zazwyczaj jest pionowo, ale teraz niemal poziomo. Trzyma Kamę i komplet kamizelek ratunkowych. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyliśmy panikować, z resztą otuchy dodawał nam fakt, że mieliśmy sprzęt ratunkowy, a brzeg był w zasięgu wzroku, nie więcej niż 2 mile od nas, z wiatrem. Dopłynęlibyśmy... Ale to był chyba jedyny moment do tej pory, kiedy oboje myśleliśmy, że Stubborn już dalej nie popłynie. Z oboma żaglami zluzowanymi jacht tłukł nimi po wodzie i nie chciał ostrzyć, a woda leciała do środka. Na wypadek nieprzewidzianych sytuacji ruchowych, człowieka za burtą, czy nie wiadomo jakich, wozimy zawsze kluczyk silnika włożony w stacyjkę, do natychmiastowego odpalenia. Pozostawał kilka centymetrów nad powierzchnią wody. Kamil włączył kluczyk, silnik zaskoczył, i udało się dojść do bajdewindu. Potem jeszcze 7 minut furii wiatru ale widzieliśmy, że już będzie OK. I potem znowu przy 3-4B popłynęliśmy do IJmuiden. 


Spotkaliśmy tam żeglarza, który samotnie testował nowy sportowy jacht. Sprzątał wszystko i tak jak my był w swój sposób zszokowany. Na radio pozostawał aktywny mayday, ktoś zniknął w tej burzy z pokładu i do wieczora nie został znaleziony. Żeby trochę ochłonąć po ciężkich wydarzeniach wybieramy się na miasto.


Z IJmuiden wplywamy rzeką do Amsterdamu. Marina znajduje się blisko centrum miasta. Część przedsiębiorczych żeglarzy próbowała podnajmować koje na swoich łódkach na AirBnB co nie spotkało się ze zrozumieniem miejscowych i jesteśmy ostrzeżeni, że za to można wylecieć z mariny. Absolutnie nie mamy tego zamiaru i jak grzeczni turyści ruszamy zwiedzać. Połączenie dużej ilości kanałów i ścieżek rowerowych jest miłe sercu Zuzy. Kamil też ma sentyment do tego miasta, odwiedzał je wielokrotnie w czasach licealnych i studenckich, m.in. na rowerze. 

AmsterdamRowery

Miasto jest bardzo pełne, bo na następny dzień zaplanowana jest parada Gay Pride. Oglądamy ją wspólnie z Małgosią i Piotrkiem, którzy mieszkają w Niderlandach już od wielu lat i wpadają nas odwiedzić w Amsterdamie. Są niezwykle miłym towarzystwem i źródłem mnóstwa ciekawych informacji o całym kraju i jego stolicy. Parada jest imponująca, zaskakuje nas, że właściwie atmosfera jest piknikowa - rodziny z dziećmi spacerują wzdłuż kanałów i podziwiają pływające platformy. 

Gay Pride

Załogi łódek, które stoją przycumowane do brzegów kanałów również włączają się w obchody i przyzdabiają swoje jednostki w tęczowe chorągiewki i baloniki. 

Parada

 

Parada

Małgosia i Piotrek podpowiadają nam, że warto odwiedzić skansen niedaleko kotwicowiska Vollendam i zobaczyć jak wyglądały tradycyjne domy w tych rejonach.

Łóżko w szafie
Miejcowi mieli zwyczaj chować łóżka w szafach

 Zwiedzamy też wystawę poświęconą serowarstwu - po kolei oglądamy etapy produkcji tego tradycyjnego lokalnego specjału.

Ser

 

Ser

 

Sery

Ponownie spotykamy się z Małgosią i Piotrkiem. Zapraszają nas na tradycyjną miejscową przekąskę - kibbeling (kawałki dorsza panierowane i smażone w głębokim tłuszczu). Danie to zazwyczaj je się rękami, więc praktyczni Holendrzy przy stoiskach ze smażoną rybą montują publicznie dostępne umywalki do mycia rąk.


Żeby wpłynąć wgłąb kraju musimy ponownie udać się do stolicy. 

Domy nad kanałem

Zbyt częste otwieranie mostów w mieście tak dużym i ruchliwym jak Amsterdam blokowałoby ruch kołowy i pieszy, dlatego jednostki masztowe, które chcą dostać się na południe, zbierają się wszystkie o północy i konwojem przepływają razem przez miasto. 

Noc

Ruszamy w grupie kilkudziesięciu łódek. O tej porze roku chętnych na przepłynięcie miasta jest tak wielu, że czasem trzeba czekać parę rund zanim jacht zmieści się do śluzy wypchanej do ostatniego centymetra. Za miastem łódki powoli zaczynają się rozdzielać i stawać na nocleg. Poranek jest pochmurny i deszczowy, a my zmęczeni po nocnej eskapadzie, więc choć wstępnie planowaliśmy znaleźć jakieś bezpłatne miejsce do cumowania, po minięciu kilku już zajętych przez inne jachty spływamy do przystani Otto i idziemy spać. Nocna parada jachtów kanałami Amsterdamu pozostaje niezapomnianym wrażeniem na długo. 

Otto
Pływanie po Niderlandach znacząco różni się od tego co zwykle robimy na łódce. Żagle idą w odstawkę, motorujemy po kanałach jak byśmy jechali szosą samochodem. 

Śluza

 

Okulary

Widoki są różnorodne - czasem pola, czasem miasteczka, czasem przydomowe ogródki z wykopanym parkingiem dla motorówki zupełnie jak by to było miejsce dla samochodu przy drodze. 

Kanały

 

Czasem, co sprawia szczególne surrealistyczne wrażenie, miejscowości są położone w depresjach, na terenach zabranych morzu, a kanały biegną powyżej tak, że pokład jachtu znajduje się ponad dachami domów. 

Depresja

Powiedzenie, że Bóg dał ludziom ziemię, a Holendrzy sami sobie ją wzięli, wcale nie wygląda tu na przesadę. Skala odzyskiwania lądu była w tym kraju tak wielka, że cała jedna prowincja leży na terenie, który został osuszony. Skutkiem ubocznym tego procesu stało się rozwinięcie przemysłu mleczarskiego - osuszone teren były z początku za słone, żeby uprawiać na nich bardziej wymagające rośliny, pozwalano więc na nich rosnąć trawie i wypasano na niej krowy. W ten sposób pojawiło się na rynku mnóstwo mleka i jego przetworów. Trwałe sery trafiały często na statki ale i miejscowa ludność zaczęła jeść bardzo dużo nabiału. Część naukowców podejrzewa, że to przyczyniło się do sytuacji, w której Holendrzy szybciej niż by na to pozwolił dobór naturalny zaczęli gwałtownie rosnąć i z jednego z najniższych narodów w Europie stali się najwyźsi na świecie.

Pływając po Niderlandach, w wielu miejscach można zostawiać jacht bezpłatnie na czas 48 godzin.

Postój


Pomost

Cumując na noc w małej piknikowej przystani spotykamy miejscowych, którzy zbierają małże. Pokazują nam, jak rozpoznać właściwy gatunek, sprawdzić czy są dobre i przyrządzić. Zbieranie nie jest specjalnie przyjemne - człowiek wisi przy pomoście i odrywa kiście małż, które porastają zanurzone pod wodą części pali. Nie mniej Kamil rusza do wody i wkrótce wraca z wiaderkiem pełnym mięczaków. Trafiają zaraz do gara i w ten sposób mamy niespodziewanie wykwintną i pyszną kolację.

Małże


Danie

W Goudzie jacht może krótkookresowo zaparkować przy brzegu kanału w samym centrum miasta. W prawdzie przechodnie zaglądają człowiekowi w talerz, ale stoi się za darmo i w bardzo dogodnym do spacerów miejscu. Zwiedzamy starówkę i kupujemy niesamowicie pyszny ser ze straganu lokalnego producenta. 

Gouda

Z zabytkowej Goudy przepływamy przez Krimpen do Rotterdamu. To miasto ma zupełnie inny, bardziej nowoczesny, ale też fajny klimat. 

Rotterdam

 

Rotterdam

 

Wanny
W Rotterdamie można popływać po rzece w gorącej wannie

Od jakiegoś czasu mamy zepsuty kontroler prądu wzbudzenia alternatora. Pogoda była pochmurna, więc panel fotowoltaiczny nie działał. Kiedy nie zapływaliśmy do portów, tylko staliśmy przy bezpłatnych nabrzeżach, co dwa dni zaczynało brakować energii w akumulatorze. Korzystając z pobytu w Rotterdamie, między innymi atrakcjami szukaliśmy sklepów z elementami elektronicznymi, żeby naprawić kontroler. Okazało się, że wszystkie jakie odwiedziliśmy są już nieczynne na stałe. Niszę handlu elementami dla elektroników hobbystów całkowicie wypełniły sklepy internetowe. Oczywiście nie chcieliśmy nigdzie tracić tygodnia, żeby czekać na zamówienie elementów. Nie wiedzieliśmy też gdzie i kiedy będziemy. Więc Kamil wymyślił, żeby zrobić kontroler ładowania z ładowarki USB. Prąd wyjściowy ładowarki wystarcza na pokrycie prądu wzbudzenia naszego alternatora. Wystarczyło zmienić dzielnik rezystancyjny, aby ładowarka starała się utrzymać napięcie ładowania 13V zamiast 5V. Dzielnik został podłączony do napięcia akumulatora, zaś wyjście ładowarki do uzwojenia wzbudzenia alternatora. Ten zrobiony z ładowarki kontroler prądu wzbudzenia został zalany klejem epoksydowym i działa idealnie do dzisiaj. 

Ładowarka
W Niderlandach podejrzeliśmy najciekawsze praktyki w temacie jednoosobowego parkowania jachtu. Tamtejsi sternicy z wdziękiem podchodzą do kei dużymi, starymi jachtami w stylu Morza Północnego (często bez sterów strumieniowych), parkują i nawet dziwią czasem, że sąsiad wyszedł odebrać liny, co jest miłym zwyczajem u nas i w wielu innych miejscach. 

Żaglowce

Na początku, w manewrze podejścia do portu samemu, pomaga autoster elektryczny. Kiedy utrzymuje on odpowiednie kursy, sternik ma czas zrzucić żagle, rozwiesić obijacze, obejrzeć podejście lornetką i przygotować liny. Szykujemy zawsze cztery cumy, dziobową i rufową na każdej burcie. Są najpierw zaknagowane, przełożone przez półkluzę, a potem pod relingiem (tak jak mają pracować po zacumowaniu). Następnie nad relingiem, są z powrotem przekładane na pokład i klarowane, a sam koniec liny wieszany na relingu, tak aby był dostępny ręką dla człowieka z kei. Pozwala to, po podejściu do pomostu, szybko zaknagować dziób i rufę, bez pomocy innych osób (zaczynając zawsze od cumy krytycznej dla zatrzymania jachtu gdyby był dryfowany przez wiatr lub prąd). Przy okazji, dobrze przygotowane liny nie zaplątują się o nic.


Nasz rejs powoli dobiega końca. Tym razem łódka zostanie w Strijensas - dużym porcie w głębi lądu. Miejscowość jest na kompletnym odludziu, ale dzięki temu mamy bardzo profesjonalnie zaparkowany jacht za 700EUR/rok.

Stojak

 

Taczka
Zadowoleni i pełni wrażeń ruszamy do domu. Ze Strijensas docieramy do Amersfortu, gdzie nocujemy w AirBnB. To nasza pierwsza próba z tym portalem i jesteśmy super pozytywnie zaskoczeni. 

Amersfort

Nocujemy w kamieniczce w uroczym pokoiku. W lodowce czeka na nas lokalne piwo i informacja co warto zobaczyć w okolicy - a dzieje się sporo, bo w mieście trwa festiwal teatrów ulicznych. 

Szczudlarze

 

Ręka

Aż żal, że następnego dnia musimy wyjeżdżać. 

Kama śpi

Wsiadamy w pociąg do Berlina, tam czekamy godzinę i przesiadamy się do linii Berlin-Warszawa i bez dalszych przygód docieramy do domu.

Zachód

 

Zachód

Comments